Pasja do utraty tchu – o freedivingu opowiada wicemistrz Polski, Michał Bochenek
W dniach 1-3 grudnia odbył się w Rybniku VIII Barbórkowy Puchar Śląska we Freedivingu. Michał Bochenek, inżynier z Dynamics 365 z Sii Kraków, nasz pasjonat, ukończył zawody na 2. miejscu w klasyfikacji generalnej. I będzie reprezentował nasz kraj na Mistrzostwach Świata we Freedivingu w 2018 r. Przedstawiamy Wam jednego z najlepszych freediverów w Polsce, który opowie o swojej wielkiej pasji!
Katarzyna Domańska, CSR Manager: Czy to jest w ogóle bezpieczne?
Michał Bochenek, Starszy Inżynier Oprogramowania: Freediving w ostatnich latach zyskał niechlubne miano najniebezpieczniejszego sportu ekstremalnego. 2 sierpnia 2015 roku u wybrzeży Ibizy utonęła wielokrotna medalistka i rekordzistka świata, Natalia Molchanova. Na nurkowaniu była z grupą przyjaciół, jednak tego dnia nurkowała sama, niepodpięta do liny asekuracyjnej. Jej ciała nie odnaleziono. 9 kwietnia 2017 Martin Valenta został znaleziony na dnie basenu nieprzytomny – niestety, mimo podjętej akcji ratunkowej nie udało się go uratować. Martin był mistrzem i rekordzistą Czech, w 2016 roku obaj staliśmy na podium na mistrzostwach Polski i w Pucharze Śląska. W dniu, kiedy zginął, ćwiczył sam. Ten sport nie wybacza brawury i lekkomyślności. Dlatego na początek reguła: nigdy nie nurkuj sam!
K.D.: Nieźle się zaczyna…
M.B.: Myślę, że każdy sport uprawiany wyczynowo staje się ekstremalny. A każdy sport w ogóle niesie ze sobą ryzyko kontuzji, które w skrajnych sytuacjach mogą doprowadzić do śmierci. Freediving nie różni się pod tym względem od innych sportów. Ale generalnie to bardzo spokojny sport. 🙂 Wyobraźcie sobie, jak leżycie twarzą w wodzie, minuta za minutą, i walczycie ze sobą, aby nie podnieść głowy i nie zaczerpnąć powietrza, które jest parę centymetrów wyżej. Tak wygląda jedna z konkurencji na zawodach – statyczne wstrzymanie oddechu (static apnea – STA). I to też przy okazji chyba najlepszy opis tego, o co chodzi we freedivingu: pełna kontrola nad swoim ciałem i umysłem.
K.D.: No właśnie – co to dokładnie jest freediving?
M.B.: Freediving to różnego typu formy nurkowania na basenie i wodach otwartych bez użycia sprzętu nurkowego umożliwiającego oddychanie pod wodą. Do wykonania nurkowania we freedivingu wykorzystujesz tylko powietrze, które masz we własnych płucach, plus zapas tlenu, który aktualnie znajduje się w twojej krwi. W dużym uproszczeniu przy nurkowaniu w głąb ten zapas musi wystarczyć na zanurkowanie na wskazaną głębokość, wyrównywanie ciśnienia w uszach i powrót na powierzchnię.
K.D.: Po co Ci takie pokonywanie siebie? Dla rekordu, czy jeszcze do czegoś się przydaje?
M.B.: Freediving basenowy to tylko połowa tego sportu. Druga to nieograniczona radość z nurkowania w morzach i jeziorach, gdzie obcujesz ze środowiskiem wodnym w taki sposób, jak wszystkie wodne ssaki. Pod wodą jest zupełnie inny świat: naturalny, piękny i fascynujący. Dla mnie najbardziej trafnym skojarzeniem z nurkowaniem bez akwalungu jest wolność. Zanurzasz się w wodzie, nie mając na sobie nic oprócz pianki nurkowej, maski i płetw, które nie ograniczają twoich ruchów. Nie masz ciężkiego, klasycznego sprzętu nurkowego, który wbrew pozorom ogranicza twój czas pod wodą do ilości powietrza w butli. Nic nie hałasuje, nie słyszysz szumu bąbelków z automatu oddechowego.
Ja zanurzam się, kiedy chcę, przebywam pod wodą tyle, na ile pozwala mi moje ciało. Mogę wielokrotnie nurkować i obserwować podwodny świat, jak inne wodne stworzenia, słysząc naturalne dźwięki otoczenia.
K.D.: Jak ryba w wodzie. Jak to się wszystko zaczyna?
M.B.: Podobno wielka pasja rodzi się w dzieciństwie. Jedyne, co mogło wtedy wskazywać na moje przyszłe zainteresowania, to fakt, że nie sposób było mnie odciągnąć od wody. Szkolne wakacje prawie co roku spędzaliśmy z rodziną koło Zakopanego – godziny w lodowatym Czarnym Dunajcu kończyły się stanem zapalnym nerek. W szkole średniej siedzenie na czas na dnie basenu, 3 metry pod wodą, wyciąganie z dna coraz mniejszych przedmiotów czy przepłynięcie całego basenu pod powierzchnią – to była zabawa. Teraz wiem, że to był freediving.
Po studiach zacząłem pracę w Krakowie. Ponieważ mieszkam z rodziną w Jaworznie, codziennie podróżuję między tymi dwoma miastami. W ramach carpoolingu jeździłem z Michałem, nurkiem technicznym i jaskiniowym. Podczas wspólnych podróży godzinami rozmawialiśmy o nurkowaniu: ja o teorii, Michał o praktyce. Pewnego dnia nasze rozmowy zeszły na temat freedivingu – i tak rozpoczęliśmy wspólne treningi.
Był rok 2012. Po 2 latach regularnych spotkań zapisaliśmy się całą grupą znajomych na kurs freedivingu do Agaty Bogusz (polska freediverka, uczennica 17-krotnego mistrza świata Umberto Pelizzariego, ustanowiła rekordy Polski w czterech z ośmiu uznawanych przez AIDA konkurencji freedivingowych – przyp. za Wikipedią). Kurs bardzo zmienił moje rozumienie tego sportu.
K.D.: Co się zmieniło?
M.B.: Poznałem aspekty fizjologiczny i psychologiczny freedivingu, i zmieniłem swoje podejście do treningów. Zacząłem się skupiać bardziej na odczuciach niż na aspekcie fizycznym. Planowałem dokładnie treningi i czas przed nimi: co robię, co jem, kiedy idę spać. Jeśli dany trening uważam za nieudany, to analizuję, dlaczego. Gdy znajdę przyczynę, wtedy staram się ją wyeliminować w przyszłości. Teraz wiem, że najważniejsze są relaks i rozluźnienie. Gdy wchodzisz do wody, musisz przestać myśleć o całej reszcie. Jesteś tylko ty i woda.
Kolejny rok ćwiczeń – pomimo postępów i poprawy techniki, nie dawał mi satysfakcji. Powodem był nierównomierny rozwój w naszej grupie: ja szedłem do przodu, a reszta nie była aż tak zmotywowana do pracy nad sobą. Brakowało mi prawdziwego partnera do ćwiczeń. Nieoczekiwanie pod koniec wakacji 2015 skontaktowała się ze mną Agata. Powiedziała, że robi ostatni kurs w sezonie i że ma jednego kursanta na AIDA 3. Zapytała, czy nie mam ochoty się przyłączyć. Tak na kursie poznałem Jacka, potem Justynę, i wszystko nabrało rozpędu. Tydzień po ukończonym kursie zaczęliśmy wspólne treningi. Już kilka przyniosło nawet dla nas nieoczekiwane rezultaty. Nastąpił wybuch formy, poprawiliśmy wyniki i technikę, ale przede wszystkim staliśmy się drużyną na dobre i na złe.
K.D.: Dlaczego partner i zespół są takie ważne?
M.B.: We freedivingu najważniejsze jest zaufanie do partnera, twojego buddy. To on cię uratuje i wyciągnie z wody, gdy stanie się coś nieoczekiwanego, to on cię opier… (przepraszam, ale to najbardziej adekwatne słowo), gdy będziesz chciał zrobić jakąś głupotę. On ci pomoże, gdy potrzebujesz wsparcia. Trójka początkowo obcych ludzi, połączonych wspólną pasją, stała się zespołem pracującym na wspólny cel – uprawiać podobno jeden z najniebezpieczniejszych sportów na świecie w jak najbardziej bezpieczny sposób. I tak bezpieczeństwo i zdrowie stało się motorem naszych wszystkich sukcesów: jesteś w formie – płyń po rekord, masz gorszy dzień – zrób swoje, następnym razem uda się więcej. Zdrowie jest najważniejsze.
K.D.: A że jesteście całkiem w formie, dobrze Wam idzie na zawodach…
M.B.: Pierwszy wspólny start – wtedy pod nazwą JJM FT: Justyna, Jacek, Michał Freediving Team, po niespełna trzech miesiącach wspólnych treningów dał nam 4. miejsce w drużynowym Barbórkowym Pucharze Śląska we Freedivingu w 2015 roku. Ja jako jedyny debiutant znalazłem się w pierwszej dziesiątce. Moje dokonania z zawodów można zobaczyć na YouTube.
Potem wszystko toczyło się już wyznaczonym torem: wspólne treningi basenowe, w wodach otwartych na Zakrzówku w Krakowie, na Koparkach w Jaworznie, czy gdzieś w ciepłym morzu za granicą… W 2016 roku na swoich drugich zawodach w życiu zająłem 3. miejsce i tytuł 2. wicemistrza na Basenowych Mistrzostwach Polski w Lublinie. Koniec roku przyniósł nam po raz drugi 4. miejsce drużynowo, a mi 3. miejsce w klasyfikacji generalnej w Pucharze Śląska. Tymczasem też drużyna zmieniła nazwę na No Tea No Free.
K.D.: Skąd taka nazwa?
M.B.: We freedivingu ważny jest spokój, więc albo się płynie, albo odpoczywa w bezruchu w wodzie. Jak się nie ruszamy, to mimo pianek bardzo szybko robi się zimno. Dlatego nieodzownym elementem treningów stał się termos z ciepłą herbatką owocową. Mamy go nawet w logo: jak się dobrze przyjrzysz, to na naszej płetwie zamiast tzw. foot pocket (miejsca, gdzie normalnie wkłada się stopy) zauważysz dwa termosy.
K.D.: Koło Waszego logo jest też inna bardzo ciekawa rzecz.
M.B.: Tak – logo Sii. Kiedy dołączyłem do zespołu AX w Sii (obecnie Dynamics 365), rozpocząłem rozmowy o tym, by to logo na naszych płetwach znalazło się w ramach projektu Passion Drives Power People. Rozmowy trwały, a równolegle przygotowania i starty toczyły się swoim naturalnym rytmem. W międzyczasie kolejne starty dały mi 2. miejsce na Basenowych Mistrzostwach Czech w Pardubicach i 2. miejsce na Basenowych Mistrzostwach Polski w Opolu.
W końcu udało się i pierwszy start pod szyldem Sii na Jaworzno MiniComp przyniósł Jackowi 2. miejsce, a mnie – 3. No i wreszcie start drużynowy w VIII Barbórkowym Pucharze Śląska w pierwszy weekend grudnia 2017, na którym zdobyliśmy 3. miejsce drużynowo, a ja byłem 2. w klasyfikacji generalnej zawodów.
K.D.: Ogromne gratulacje! Będziesz reprezentował Polskę na przyszłorocznych Mistrzostwach Świata we Freedivingu!
M.B.: Dziękuję .
K.D.: Ile trzeba trenować, aby być w czołówce freedivingu w Polsce?
M.B.: Aktualnie trenuję sześć razy w tygodniu – to solidna porcja ćwiczeń pozwalająca na budowanie progresu. Takim trybem da się dojść do bardzo dobrych wyników – jestem wicemistrzem Polski i w tym roku w pierwszej 20 na świecie. Ale bycie jeszcze lepszym i bicie rekordu świata wymagałoby jeszcze większego poświęcenia ode mnie i od mojej rodziny.
K.D.: Jak Ty w ogóle łączysz pracę w IT, rodzinę i pasję?
M.B.: Od początku swojej kariery zawodowej zajmuję się rozwojem aplikacji ERP. Obecnie działam w ramach zespołu Dynamics 365 jako Starszy Programista. Współpracuję z kilkoma klientami Sii w roli konsultanta i programisty. Aby pogodzić pracę z treningami, musiałem oczywiście odpowiednio poustawiać swój cały czas: sześć treningów tygodniowo trzeba upchnąć między pracę a życie rodzinne. Czasem brakuje sił, wtedy odpuszczam odrobinę i robię sobie przerwę regeneracyjną – nie ćwiczę przez weekend . Dzięki wczesnej porze moje treningi nie są bardzo uciążliwe dla rodziny i nie przeszkadzają w pracy, ale niestety bardzo ograniczają życie towarzyskie.
K.D.: Jakie predyspozycje trzeba mieć, by nurkować w ten sposób?
M.B.: Aby zacząć, nie trzeba mieć żadnych specjalnych predyspozycji – trzeba tylko chcieć. Warunki fizyczne nie grają dużej roli. Pojemność płuc jest tu mało istotna, ważniejsze są prawidłowa technika oddychania, elastyczność klatki piersiowej i rozciągnięcie mięśni, całą resztę można wyćwiczyć.
K.D.: Gdyby ktoś z naszych Power People chciał spróbować, to…?
M.B.: Aby uprawiać freediving, formalnie nie trzeba mieć żadnych kursów, jednak na szkoleniach przekazują bardzo istotne informacje, jak uprawiać ten sport i nie zrobić sobie krzywdy. Najlepiej zacząć z kimś doświadczonym, poszukać grupy freediverów przez FB: napisać do Stowarzyszenia Freediving Poland lub do grupy Freediving Polska. Społeczność bardzo chętnie odpowiada i pomaga. Stała grupa to na początku podstawa. Koledzy i koleżanki doradzą, pokażą i wyjaśnią, co trzeba, a najważniejsze – przypilnują.
Na kursach i zawodach potrzebne jest też zaświadczenie lekarskie. Przynajmniej raz do roku należy przebadać się gruntownie. Taki papier może wystawić lekarz nurkowy lub inny lekarz, ale dla własnego bezpieczeństwa trzeba wykonać kilka dodatkowych badań: krwi, laryngologiczne, prześwietlenie płuc i badanie kardiologiczne. Jeśli w którymś z nich wyjdą nieprawidłowości, to możemy narazić się na spore ryzyko utraty zdrowia lub nawet życia. No i najważniejsze: obowiązuje przytaczana już na początku zasada „Never Freedive alone”!
K.D.: Dziękuję za rozmowę! Jeszcze raz gratulujemy – będziemy bacznie śledzić Twoje poczynania! Powodzenia.
M.B.: Do zobaczenia pod wodą!
Aby obserwować postępy i przygody Michała, śledź profil na FB oraz blog.
Artykuł przygotowała: Katarzyna Domańska