Wyślij zapytanie Dołącz do Sii
Wyślij zapytanie Dołącz do Sii
top-image
Wstecz

Pasje w Sii – Kacper Wróblewski – Sii Łódź

Do Sii dołączyłem 3 lata temu w momencie powstawania łódzkiego oddziału, w którego strukturach pracuję do dzisiaj jako Business Manager.
Patryk – pracuje dla jednego z naszych łódzkich klientów jako Konsultant SAP, specjalizując się w obszarze Finansów i Kontrolingu.
Jego pasją są góry, a od niedawna także wspinaczka. Wspólna praca oraz dzielenie jednej pasji sprawiło, że podjęliśmy decyzję o wyprawie na Mont Blanc, w której realizacji pomogło nam Sii. W wyprawie uczestniczyli również nasi koledzy z branży IT – Marek oraz Maciej.

Wspinaczka pojawiła się w moim życiu ponad 3 lata temu, jednak przygoda z górami wysokimi jest bardzo świeża. Przez większość życia mieszkałem blisko morza, co sprawiało, że wyprawa na drugi koniec Polski była sporym utrudnieniem. W listopadzie zeszłego roku postanowiłem poznać góry. Pojechałem więc z narzeczoną w Tatry Zachodnie i Wysokie. Zdobyliśmy kilka szczytów takich jak Grześ, Rakoń, Wołowiec czy przełęcz przez Świstówkę. Wówczas poczułem, że mógłbym tu spędzać każdy wolny weekend, niezależnie od pogody czy pory roku. W styczniu 2015 byłem po raz pierwszy w górach zimą i przekonałem się, że jest to mój raj. Napadało bardzo dużo śniegu, było mgliście, lawiniaście i niebezpiecznie… Czyli dokładnie tak, jak lubię 😉 Dosłownie zakochałem się w górach!

Pomysł na Alpy zrodził się bardzo spontanicznie, zresztą tak, jak większość naszych wypraw 🙂 Był styczeń 2015, a my próbowaliśmy wspiąć się na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem – jest to jeden ze szczytów w Tatrach Wysokich, w okolicach Czarnego Stawu. To była moja pierwsza zimowa wyprawa w góry wysokie.

Skład ekipy na wyjazd był dość oczywisty, ponieważ to z Markiem i Patrykiem zdobywałem pierwsze szlify w tym hobby. Jedynym znakiem zapytania tak naprawdę byłem ja – osoba z najmniejszym doświadczeniem, jednak z ogromną determinacją. Bez chwili wahania zdecydowałem się na ten wyjazd. Marek wspólnie z Patrykiem już wcześniej rozważali Mont Blanc. Na krótko przed wylotem dołączył do nas jeszcze Maciek, dobry znajomy Patryka, z którym już wcześniej wbijali raki w skały Monte Rosa.

Do wyprawy na Mont Blanc należało przygotować się w szczególny sposób. Logistycznie – bilety lotnicze zakupiliśmy w okolicach lutego/marca 2015 roku, w tym czasie też kompletowaliśmy niezbędny sprzęt i testowaliśmy go, a fizycznie – od stycznia 2015 co miesiąc jeździliśmy w góry. Każdy z nas wykonywał inne sporty dodatkowe. Marek uprawia długie dystanse biegowe ok. 70-100 km każdy czy triatlon, natomiast ja z Patrykiem głównie gramy w squasha, co wzmacnia naszą zwinność, pływanie na wake’u i wspinaczkę, która jest również bardzo potrzebna w górach. Przygotowania fizyczne były jednak dla nas bardziej codziennością, w jakiej funkcjonujemy, niż specjalnymi treningami do wyprawy, ponieważ chodzenie po górach to w 80% psychika.

Mont Blanc i Dufourspitze to zdecydowanie szczyty, które zdobyć może prawie każdy, jednak potrzeba do tego rozsądku, uprzedniego przygotowania fizycznego i niezawodnego sprzętu. Przede wszystkim warto ukończyć kurs wysokogórski, aby wiedzieć, jak chodzić po górach nie tylko w sprzyjających, ale też i trudnych warunkach, we mgle, gdy ciężko rozróżnić niebo od ziemi i wyznaczyć kierunki z użyciem kompasu. Niezwykle przydatna jest też wiedza o tym, jak oceniać i unikać zagrożeń lawinowych czy ratować ludzi spod lawiny. Te wszystkie sytuacje trzeba zdecydowanie wypróbować w praktyce, chodząc możliwie często po górach i symulując możliwe warianty wydarzeń. Ciężkie sytuacje i zdobywanie wymagających szczytów buduje mocną psychikę, co jest niezwykle istotne w podnoszeniu swoich umiejętności, ale także w czasie sytuacji ekstremalnych i nieoczekiwanych (jedna z nich spotkała nas schodzących z Dufour). Dbając o te wszystkie elementy można wyruszać na coraz bardziej poważne wyprawy, takie jak Mont Blanc.

Cała wyprawa zajęła nam 13 dni, jednak jak to w górach, plan musieliśmy dostosowywać elastycznie do pojawiających się warunków.

Etap I – Masyw Monte Rosa: Dufourspitze (4634m n.p.m.)

Pierwszym i głównym celem było zdobycie Dufourspitze, drugiego najwyższego szczytu Europy – 4634m n.p.m. Jednak żeby tego dokonać, musieliśmy najpierw się zaaklimatyzować. Podeszliśmy więc pierwszego dnia do wyjątkowego pod względem architektury  i bardzo znanego schroniska Monte Rosa Hutte – 2883 m.n.p.m. Tam spędziliśmy cały kolejny dzień, wypuszczając się tylko na wyprawę rozpoznawczą do wysokości 3500 m.n.p.m i wracając ponownie do schroniska.

Następnego dnia ok. 5 rano wyruszyliśmy z planem ataku na szczyt. Jeżeli chodzi o wczesne pobudki, to podczas wyprawy mieliśmy wyłącznie takie. Okazało się jednak, że szlak od kilku dni nie był przecierany, a do tego spadła dość spora ilość śniegu, który całkowicie zatarł ślady wcześniejszych wypraw, tak więc musieliśmy torować drogę od początku i co gorsza – odnaleźć drogę przez sam lodowiec. Ta część zajęła nam zdecydowanie zbyt wiele czasu. Po ponad 5 godzinach błądzenia i odnajdywania właściwych dróg wiedzieliśmy, że tego dnia nie dotrzemy na szczyt. Były to dla nas jednak piękne chwile i emocje – wokół same szczeliny, bez dna, o szerokości kilku do kilkunastu metrów i wielkie połacie niczym nie skalanej przyrody pokrytej wszechobecnym śniegiem. Byliśmy tam tylko my. Taki krajobraz królował wszędzie dookoła. Istny raj!

Zdecydowaliśmy się podejść najwyżej jak się da i znaleźć miejsce na rozbicie obozu. Niestety nie było lepszego miejsca niż środek pola lodowcowego na wysokości 3900m, więc tam też spędziliśmy kolejną noc. Dwa niewielkie namioty pośród ton zamarzniętego śniegu. Następnego dnia wystartowaliśmy nieco później, około 8 rano i to był dzień, kiedy prawie zdobyliśmy pierwszą z upragnionych gór Dufourspitze – 4634m! Szczyt był już prawie nasz – zabrakło nam około 15 metrów, jednak warunki były na tyle niepewne, że woleliśmy nie ryzykować. Musieliśmy zejść dość żwawo na wysokość 4300m, gdzie rozbiliśmy kolejny obóz, ponieważ nadchodząca mgła i silne opady śniegu nie dawały nam szans na zejście w niższe partie gór. Ta noc była szczególna, bo przyszło nam ratować dwoje rodaków – Kasię i Patryka, których spotkaliśmy w drodze na szczyt, a którzy planowali zejść z niego aż do schroniska. Niestety warunki im na to nie pozwalały, a para podróżowała bez GPS’u, śpiworów i namiotów, czyli wspinaczka typowo po alpejsku. Użyczyliśmy im skromnej przestrzeni w naszych namiotach i jedzenia.

Następnego dnia rano okazało się, że sytuacja wcale nie jest lepsza, bo spadło ponad pół metra śniegu i ponownie nie było widać naszych śladów, a sama widoczność ograniczała nas do 1 m. Mieliśmy jednak wystarczający sprzęt – GPS z przybliżeniem do 5 m, dzięki czemu udało nam się ominąć wszystkie szczeliny i wrócić bezpiecznie do schroniska.

Etap II – Masyw Mont Blanc: Mont Blanc (4810m n.p.m.)

Po Dufourspitze zeszliśmy do Mt Rossa Hutte, gdzie odpoczywaliśmy przez 24 godziny, by odzyskać siły i wyruszyć w kolejną wyprawę, tym razem do Margharitta Hutte, gdzie doszliśmy do wysokości 4200m. Zdecydowaliśmy jednak zejść na dół, ponieważ Marek ciężko się rozchorował, a wysokość nie pomagała mu wyjść z przeziębienia. Dlatego też przygotowani na różne scenariusze wydarzeń postanowiliśmy wdrożyć plan C, czyli Mt Blanc. Musieliśmy przetransportować się pociągiem do Chamonix we Francji. Będąc już na miejscu, zrobiliśmy przede wszystkim rekonesans pogodowy. Niestety, nie zapowiadało się to zbyt kolorowo: burze, silny wiatr i inne pogodowe niespodzianki. To była sobota, jednak w niedzielę okazało się – jak to w górach, że pogoda ma się poprawić i w poniedziałek będziemy mogli podejść chociaż do schroniska Tette Rouse. Już tylko we dwóch, bo Maciek wrócił do Polski, a Marek potrzebował kilku dni na wyzdrowienie przed wymagającym biegiem wokół Mt Blanc(101 km).

Po dojściu do schroniska postanowiliśmy, że jeżeli następnego dnia będzie dobra pogoda, zaatakujemy szczyt. Mieliśmy bardzo duże przewyższenie do pokonania – ponad 1600 metrów, więc musieliśmy mieć sporo sił na ten dzień. Finalnie zamiast dojść do Tette Rousse, doszliśmy do schroniska Gouter – 700 metrów wyżej niż planowaliśmy, mimo dość trudnych warunków.

Zrobiliśmy tak, ponieważ wiedzieliśmy, że dzięki temu posunięciu atak na szczyt będzie znacznie łatwiejszy i nie będziemy musieli pokonywać w nocy bardzo trudnego i skalistego przejścia z Falling Rocks, gdzie w ostatnich 3 miesiącach był wypadek śmiertelny. Wyruszając następnego dnia nad ranem, nie byliśmy sami – zaraz za nami szły 4 inne ekipy. Summa summarum my z Patrykiem torowaliśmy większą część drogi na szczyt, a pomagali nam trochę Hiszpanie i Rosjanie, jednakże na sam szczyt Mt Blanc doszliśmy tylko my i Słowacy. Jako pierwsza ekipa tego dnia stanęliśmy na dachu Europy.

Plan był bardzo prosty – pojechać zobaczyć Masyw Monte Rosa i zdobyć Dufourspitze, a jak warunki będą dobre, to spróbować swoich sił na Matterhorn – plan B, lub Mont Blanc – plan C. Można powiedzieć, że zrealizowaliśmy nasz cel w 90% – prawie plan A i plan C wdrożyliśmy w życie, więc jesteśmy z niego bardzo zadowoleni, choć wiadomo, że dusza chciałaby więcej i więcej. 🙂

Podczas naszej wyprawy pojawiło się również kilka ryzykownych sytuacji, począwszy od błądzenia po jęzorze lodowcowym między szczelinami – tymi widocznymi i ukrytymi pod śniegiem, w które co jakiś czas ktoś wpadał nogą, skończywszy na wąskich graniach i śliskich, stromych skałach, tak więc musieliśmy ważyć nasze chęci i ambicje między warunkami i możliwościami naszych organizmów. To natomiast czyni góry tak bardzo niezwykłym i ciekawy miejscem.

Zdobycie Dufourspitze (4634 m n.p.m.) – od momentu wyjścia ze schroniska, czyli o 5 rano, do momentu zdobycia szczytu około godziny 15 następnego dnia zajęło nam jakieś 34 godziny wliczając sen. Zejście natomiast od godziny 16 do 15-16 dnia kolejnego, czyli okrągłą dobę. Przy dobrych warunkach i przetorowanym szlaku można by to zrobić spokojnie w 1 dzień, jednak takie chodzenie jest też mniej atrakcyjne.

Wejście na Mont Blanc (4810 m n.p.m.) rozpoczęliśmy ze schroniska Refuge du Gouter – 3835m n.p.m. i wyruszyliśmy o 4.20 rano jako pierwsza ekipa (za nami byli jeszcze Hiszpanie, Brytyjczycy, Rosjanie, Słowacy  i Bułgarzy) i również jako pierwsza ekipa doszliśmy na szczyt ok. 10.30. O godz. 17.30 byliśmy już na dole ponad 2300 m niżej, czekając na kolejkę, aby zjechać do samej doliny 🙂

Jak widać, każda góra ma swoje własne prawa, a my musimy się do nich dostosować. Ważne jest to, z jakich wysokości się wyrusza, na jedną górę lepiej jest wyruszyć z wyższej wysokości, na inną – można to podzielić na 2 etapy i na noc rozbić obóz.

Rekompensatą za włożony wysiłek oraz przeszkody napotkane po drodze są emocje i chwile, które trudno opisać i opowiedzieć. Uczucie, jakie towarzyszy po zdobyciu szczytu, to na pewno wolność, radość i ogromna satysfakcja, wówczas cała reszta: zmęczenie, zimno, ból i niedobór tlenu, są już mniej istotne.

Góry, wspinaczka, wakeboard, snowboard i wiele innych sportów, to bardzo istotny element mojego życia. Dają mi poczucie, że nie ma rzeczy niemożliwych, że ciężka praca i ambicje pozwalają przesuwać granice. Sport to dla mnie pasja, dająca mi mnóstwo pozytywnej energii. Dzięki nim mam poczucie lekkości, wiecznej młodości, ale także dzięki nim poznaję świat.

Może Cię również zainteresować

Pokaż więcej newsów

Bądź na bieżąco

Zapisz się do naszego newslettera i otrzymuj najświeższe informacje ze świata Sii.

ZATWIERDŹ

This content is available only in one language version.
You will be redirected to home page.

Are you sure you want to leave this page?

Einige Inhalte sind nicht in deutscher Sprache verfügbar.
Sie werden auf die deutsche Homepage weitergeleitet.

Möchten Sie fortsetzen?