Wyślij zapytanie Dołącz do Sii

Pewnie wielu z Was – młodych i ambitnych – zastanawia się, jaką ścieżkę kariery wybrać w swoim życiu, żeby wejść pewnym krokiem na rynek pracy w branży IT, wywołując jednocześnie jak największe „łał” na twarzach rekruterów. Cóż – ja Wam tego nie powiem, bo jest to zależne od wielu czynników. Postaram się jednak opisać swoje życiowe wybory, kreujące moją ścieżkę kariery – być może okaże się to pomocne. Co w niej takiego specjalnego? Otóż nic – po prostu, subiektywnie rzecz ujmując, mi się udało. Może to tylko zbieg okoliczności, a może dobre planowanie i organizacja oraz – to, co najważniejsze – samozaparcie, o którym jeszcze będę mówił, bo jest to ewidentnie jedna z najważniejszych cech, dla ludzi chcących iść w kierunku branży IT.

W związku z tym wpis po części przyjmie postać biografii, ale postaram się go maksymalnie nakierować na ścieżkę porad związanych z karierą zawodową.

Kilka słów o mnie

Artykuł przedstawia szereg decyzji, które podjąłem na przestrzeni kilku lat, więc na samym początku chciałbym się przedstawić w kilku słowach, żebyście wiedzieli, kim jestem.

Nazywam się Cezary Pietruszyński i posiadam tytuł magistra inżyniera. Brzmi ładnie, ale raczej rzadko pojawia się sposobność do użycia go gdziekolwiek. Wywalczyłem go na uczelni wyższej, zostawiając krew i pot wśród sal wykładowych. Zarówno inżyniera (3,5 roku) jak i magistra (1,5 roku) zdobyłem na kierunku Informatyka Stosowana. Łącznie na edukację wyższą poświęciłem pięć lat.

W trakcie tworzenia wpisu mijają mi dwa lata komercyjnego doświadczenia na rynku pracy, więc rady, które przekazuję, pochodzą od osoby plasującej się w hierarchii pracowników jako junior.

Dlaczego UMK i Informatyka Stosowana?

Czasy licealne

Zanim odpowiem na pytanie postawione w tytule, chciałbym się cofnąć jeszcze kilka lat do czasów, zanim poszedłem na studia. A to wszystko po to, żeby udowodnić, że tak naprawdę na wybór swojej ścieżki (albo jej zmianę) nigdy nie jest za późno.

Kończąc gimnazjum i wybierając profil dalszego kształcenia, zdecydowanie kierowałem się tym, co lubię, a lubiłem biologię i wiedzę o społeczeństwie. Taki też kierunek obrałem w Liceum Ogólnokształcącym w Zespole Szkół im. Cypriana Kamila Norwida w Nowym Mieście Lubawskim. Bo nasza szkoła umożliwiała dobór niestandardowych „rozszerzeń”. Po niespełna dwóch latach moje upodobania diametralnie się zmieniły.

Tak naprawdę od zawsze lubiłem kombinować i próbować czegoś nowego z pecetami np.:

  • zmieniać pliki konfiguracyjne gry, żeby rozdzielczość lepiej się skalowała,
  • tworzyć proste strony w HTML-u dla własnej satysfakcji,
  • szukać i usuwać rejestry.

To wszystko skłoniło mnie na końcu drugiej klasy ogólniaka do podjęcia decyzji o zmianie czegoś na własną rękę w kontekście kariery. I tak zabrałem się za zwiększanie swoich szans na dostanie się na uczelnię techniczną, więc zacząłem poświęcać dodatkowe godziny w każdym tygodniu na naukę do rozszerzenia z fizyki i języka angielskiego. W tym momencie po raz pierwszy zauważyłem, że żeby osiągnąć cel, niekoniecznie muszę robić to, w czym czuję się dobrze. To niestety był przedsmak studiów. Ale ani myślałem o rezygnowaniu z czegokolwiek.

Wybór uczelni i kierunku studiów

Tym sposobem po maturze znalazłem się na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, na Wydziale Fizyki, Astronomii i Informatyki Stosowanej, na kierunku Informatyka Stosowana. Wybierając tą uczelnię kierowałem się kilkoma argumentami:

  • ofertą uniwersytetu i wydziału,
  • opiniami o uniwersytecie i wydziale,
  • liczbą chętnych na dany wydział i kierunek.

Wszystko to wskazywało na wysoki poziom uczelni, za co mogę poręczyć przynajmniej w kontekście mojego wydziału. Szukając, zaglądałem nie tylko na polskie fora i grupy dyskusyjne, ale też na ogólnoświatowe serwisy takie jak Google Scholar Citations. Wtedy UMK było w Top 3 polskich uczelni i w Top 1 000 w zestawieniu ogólnoświatowym, więc dawało mi to pewien obraz, którego potrzebowałem.

Po wybraniu uniwersytetu musiałem zdecydować się na wydział i kierunek. Jeżeli miałbym być szczery to nie pamiętam, pomiędzy jakimi się wahałem początkowo, ale wiem, że finalnie rozstrzygałem pomiędzy Informatyką a Informatyką Stosowaną. Drogą eliminacji zdecydowałem się na ten drugi kierunek ze względu na – moim zdaniem – ciekawszą ofertę związaną z kształceniem (ciekawsze przedmioty i specjalizacje). Jak się potem okazało – wybór był niesłychanie trafiony, bo i przedmioty (w większości) przypadły mi do gustu i naprawdę dużo wiedzy wyniosłem z uczelnianych murów.

Podsumowując ten podrozdział – wybierając uczelnię, wydział i kierunek studiów, wydaje mi się, że warto zrobić porządny research, bo jest to decyzja, która może zaważyć na całym życiu.

Chyba najrzetelniejszą i najprostszą drogą jest zapytanie absolwentów o ich odczucia po ukończeniu interesującego nas kierunku. Warto w tym celu wejść na stronę wydziału i poczytać nowości, bo bardzo często pojawiają się w nich nazwiska osób, wyróżniających się na uczelni. Mogą nam powiedzieć to i owo o tym, czym się zajmują. Nierzadko też uczelnie chwalą się swoimi perełkami na Facebooku.

Rzeczy ważne i ważniejsze

To, co było dla mnie istotne na studiach i to, co stało się dla mnie istotne po przejściu na komercyjną stronę mocy, po części zazębiało się, jednak nie na każdej płaszczyźnie.

Gdy studiowałem, za wszelką cenę chciałem się rozwijać. Nieważne, jaką drogą docierałem do zdobycia wiedzy (indywidulane konsultacje, ćwiczenia, wykłady, projekty czy projekty zespołowe) po prostu chciałem się uczyć i wiedzieć więcej. Nie zależało mi wówczas na rozwoju w aspekcie komercyjnym oraz na rozwijaniu umiejętności pracy w zespole.

Przedmioty na studiach

Jeżeli chodzi o przedmioty, którymi się interesowałem i były dla mnie ważne, to przede wszystkim te związane z wszelkiej maści obliczeniami, optymalizacją, algorytmiką, a potem sieciami neuronowymi, Machine Learning czy AI.

Nie zabrakło też zajęć, które trzeba było zaliczyć, a niekoniecznie mnie interesowały, takich jak analiza matematyczna czy fizyka. Jednak mimo ich wysokiego poziomu skomplikowania i mojego braku zainteresowania nimi, wcale się nie zniechęcałem do kontynuowania nauki. Wręcz przeciwnie – u schyłku studiów zacząłem dopatrywać się pewnej analogii pomiędzy tymi wszystkimi zajęciami.

Kursy i szkolenia

To, co jest też warte wspomnienia, to uczestnictwo w dodatkowych kursach i szkoleniach. Kiedy pojawiały się jakiekolwiek zajęcia, na które mogłem się wpisać opcjonalnie, robiłem to. Oczywiście mówię o takich, które leżały w kręgu moich zainteresowań. Nie znałem Pythona, a widze nowy kurs? Wpisuję się. Te zajęcia cechowały się tym, że zaliczenie ich – ze względu na opcjonalność – było stosunkowo łatwe, a wiedza darmowa.

Rozwój w ramach zainteresowań

Ważnym aspektem jest też zaangażowanie się i zwrócenie uwagi na rolę niektórych wyborów. Istotne, byśmy sami wiedzieli, w jakim kierunku w ogóle chcemy się rozwijać, bo nikt tego nie zrobi za nas. Taka samoświadomość pomoże nam skierować się w stronę pracy, do której chodzenie nie będzie karą.

Jeżeli mamy możliwość wyboru, to warto kierować się zainteresowaniami, tak jak ja. Realizując drugi stopień studiów, musiałem wybrać pewną pulę przedmiotów, która by mi pozwoliła zaliczyć tok nauczania. Zdecydowałem, że wskażę ich tyle, że uzbieram punkty na zaliczenie aż dwóch specjalizacji:

  • Eksploracja danych.
  • Aplikacje webowe, mobilne i sieci komputerowe.

Chcę zasugerować, że im więcej rozmaitej wiedzy z różnego zakresu, tym łatwiej wskoczyć na rynek pracy – wówczas więcej ofert będzie nas dotyczyło.

Dziś nie zgłaszam nieprzygotowania

Szukanie rozwiązań w każdej sytuacji

Studia nauczyły mnie nie tylko tego, jak działa algorytm genetyczny czy mrówkowy, jak rozwiązywać zagadnienie początkowe metodą Eulera czy też równania różniczkowe metodą Rungego-Kutty. Poszerzyły również zakres umiejętności miękkich związanych z radzeniem sobie w różnych sytuacjach. Co mam na myśli? A to, że gdy dostaję zadanie do rozgryzienia, to je zwyczajnie wykonuję, nieważne jak jest skomplikowane, ile czasu zajmie mi rozwiązanie i jak optymalne lub nieoptymalne ono jest. Po prostu dochodzę do rozwikłania problemu.

Nauczyły mnie więc – mówiąc kolokwialnie – kombinować. Zdarzało się tak, że prowadzący nie narzucali technologii, w jakiej mamy pisać np. na metodach numerycznych. Naszym zadaniem było przedstawienie własnej implementacji do określonego problemu jako dowód oraz rezultat bazowany na narzuconych danych wejściowych. A to czy metoda była zaimplementowana w C, Pythonie, Matlabie czy jakimkolwiek innym języku, nie miało znaczenia.

Przyswajanie wiedzy

Drugą ważną rzeczą, jakiej nauczyły mnie studia, to wszechstronność i łatwość w przyswajaniu wiedzy. Gdy musiałem zrealizować jakiekolwiek zajęcia, na których uczyliśmy się nowej technologii to przyswajałem ją stosunkowo szybko, często porównując pewne funkcjonalności do innych języków. W związku z tym nie boję się uczyć nowych technologii i nie nastręcza mi to wielkiego kłopotu.

Cosik tu brakuje

Wiadomo – studia nie przygotują nas w 100% do pracy. Zawsze czegoś będzie brakowało, głównie dlatego, że mamy się nauczyć jak najwięcej w stosunkowo krótkim czasie. Natomiast w pracy będziemy się uczyć zupełnie przy okazji, głównie podczas realizowania zadań dla Klienta. A to, ile wiedzy wówczas wyciągniemy i zachowamy dla siebie – zależy tylko od Nas.

Brak doświadczenia komercyjnego

W swojej pierwszej pracy zauważyłem, że mam pewne braki w prowadzeniu relacji z Klientem, a w zasadzie zwyczajnie nie miałem doświadczenia w tej kwestii. Nie do końca potrafiłem też pracować w zespole. Nie chodziło o niechęć do współpracy, tylko o niewiedzę związaną z flow rozwiązywania problemów – o to, że jeżeli pojawi się jakiś defekt w aplikacji, to niekoniecznie od razu trzeba go rozwiązywać, być może są rzeczy ważniejsze. Nie wiedziałem też, że np. problem związany z moją implementacją mógłbym przekazać koledze. Moją uwagę często przyciągały rzeczy bardziej interesujące (ale mniej ważne), przez co poświęcałem im zbyt dużo czasu.

Te wszystkie elementy okazały się kluczowe w tworzeniu kariery zawodowej, a gdzieś po drodze zabrakło informacji, jak sobie z nimi radzić poza murami uczelni.

Brak styczności z zagadnieniem monolitów

Innym niedociągnięciem, które nadal za mną wędruje, jest brak styczności z tzw. monolitami. Ale zanim więcej o tym, to najpierw wyjaśnienie – Microsoft Docs wskazuje:

A monolithic application is typically an application system in which

all of the relevant modules are packaged together as a single

deployable unit of execution

A więc są to gigantyczne projekty, zawierające dziesiątki, a nawet setki plików i nawet setki tysięcy linii kodu w każdym pliku.

Obecnie, wiele firm odrzuca ideę tworzenia projektów monolitycznych z wielu powodów. Niemniej, one nadal istnieją, a nie wiemy, w jakiej organizacji postawimy pierwsze, zawodowe kroki.

Tak właśnie stało się ze mną. W pierwszej pracy trafiłem na wielki projekt, w którym nie potrafiłem się całkowicie odnaleźć i niekiedy błądziłem, a szukanie rozwiązania zazwyczaj zaczynało się od odszukania samego siebie w setkach tysięcy linii kodu. Stack Trace podczas debugowania zawierał po kilkadziesiąt pozycji. A na końcu okazywało się, że poprawka wymagała dodania jednej linii kodu.

Jest to ból, na który tak naprawdę uczelnie mogą nie być w stanie nic zaradzić, bo skąd niby miałyby wziąć tak olbrzymie projekty. Ukłonem w kierunku przygotowania na takie sytuacje, mogłaby być większa współpraca uczelni z konkretnymi pracodawcami. Musiałoby się to jednak wiązać z dużym kredytem zaufania, bo raczej niewiele firm chciałoby pokazywać swój kod studentom.

Brak doświadczenia w rozwiązaniach projektowych dla Klientów

Istotną luką w kształceniu, był brak klienckiego podejścia w projektach uczelnianych. Nierzadko było tak, że w ramach zadania mieliśmy przygotować jakąś metodę lub funkcję, która realizowałaby pewną funkcjonalność. A gdzie GUI albo CLI? Gdzie testy jednostkowe? Gdzie dokumentacja?

Jako student o tym nie myślałem, bo – tak jak wspomniałem – chciałem się nauczyć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Działa? Działa. Rozumiem? Rozumiem. Koniec tematu. Natomiast „w prawdziwym życiu” okazuje się, że nie spełniając pewnych kryteriów lub nie dostarczając czegoś, Klient może odmówić zapłaty lub – co gorsza – dalszej współpracy.

Ja, na szczęście, stronię od połowicznych rozwiązań, a GUI i dokumentację starałem się dodawać nawet do najuboższych implementacji, często w ramach samodoskonalenia albo na wypadek sytuacji, w której za rok musiałbym wrócić do konkretnego kodu.

W podejściu uczelnianym przejawiał się brak takiego „Full Stackowego” podejścia.

Niewystarczająca wiedza na temat systemów kontroli wersji

Jest jeszcze jeden szkopuł, którego mi zabrakło przed moją pierwszą pracą – bardzo uboga wiedza o systemach kontroli wersji. Jest to absolutnie najważniejsza rzecz w każdej pracy związanej z tworzeniem kodu. Nieważne w jakim języku piszesz. Main branch (dawny master) musi być dostępny dla każdego, a Ty musisz umieć korzystać z niego tak, żeby nie trzeba było potem wycofywać zmian. Mówię tutaj zarówno o wiedzy teoretycznej (czyli flow całego systemu kontroli wersji), jak i tej praktycznej (czyli co zrobić ze swoim kodem, żeby bezpiecznie wszedł na główną gałąź). Tą wiedzę można na szczęście dość szybko uzupełnić.

Tak czy inaczej – w trakcie pięciu lat studiów jest szansa nauczenia się masy rzeczy, ale oczywiście nie wszystkiego. Należy jednak pamiętać, że wcześnie wypatrzone braki i szczypta samokrytycyzmu oraz samozaparcie i odrobina wolnego czasu mogą uzupełnić niedociągnięcia. Nie nauczyłem się czegoś na studiach? Nie zrzucam winy na uczelnię, tylko – ponownie – biorę to we własne ręce.

Ale, żeby nie było, że przedstawiam swój wydział tylko w negatywnym świetle. Powyżej wymieniłem braki, których de facto nie mogę wymagać od WFAiIS, bo charakter nauczania tam jest bardzo mocno nastawiany na profil naukowy. Co, w sumie, bardzo sobie ceniłem i nadal cenię i nie żałuję, że wybrałem właśnie ten wydział. To tam dowiedziałem się, jak od podszewki wygląda „programowanie matematyki czy fizyki”. Są to więc braki wyciągnięte na siłę, w stylu „jakbym już miał się czepiać, to…”.

Czy studia kierunkowe są niezbędne?

Studia przygotowują do wielu sytuacji i znacznie ułatwiają wejście na rynek. Ale czy zawsze tak jest? O to należałoby zapytać osoby, które się przebranżowiły lub takie bez wykształcenia kierunkowego, które, pomimo tego, mają pewną pozycję w sekcji IT. Ja o sobie wiem jedno – po studiach mam solidne podstawy. Bo przecież warto wiedzieć, co się dzieje z pamięcią podczas egzekucji swojego kodu, czym jest i skąd się wziął Stack Overflow, kiedy i jaką pętlę warunkową zastosować i czym one właściwie się różnią, jakie istnieją protokoły transmisji w sieci, czym jest i-węzeł w systemie plików, czym jest MBR i wiele innych rzeczy, które okazują się mniej lub bardziej przydatne w naszej branży.

Cudza praca nie wzbogaca

Dziesięć semestrów studiów to jednak sporo czasu, a nie wszystkie są wypchane po brzegi przedmiotami. To znaczy, że pojawia się trochę wolnego czasu, szczególnie w semestrach, w których pisze się prace dyplomowe.

Poszukiwanie pracy

Jak w ogóle znalazłem swoją „pierwszą pracę”? Sprawa jest prosta, mamy XXI wiek – szukałem przez serwisy internetowe. Głównie na LinkedIn oraz Pracuj.pl. Bardzo polecam wczesne założenie konta na pierwszym z tych portali i częste i rzetelne uzupełnianie go, bo jest globalny i szybko można zaistnieć jako junior – cóż, firmy szukają świeżej krwi tj. osób, które przyjdą i od zera do bohatera będą się u nich rozwijały.

Jest też druga znana mi opcja zaczepienia się gdzieś, nieco dłuższa, być może mniej opłacalna i niekoniecznie dostępna na wszystkich uczelniach – staż oferowany przez wędrujących przedstawicieli komercyjnych kolosów. Na przykład na mojej uczelni swojego czasu pojawił się powszechnie znany Intel z propozycjami stażu. Ja wówczas miałem podejście „najpierw nauka, wycisnę z tych studiów, ile się da, a potem wskoczę na rynek pracy”, więc nie zgłosiłem się. I wiecie co? Teraz żałuję, bo wiem, że to była świetnia perspektywa.

Wydaje mi się, że pierwsza praca to sprawa mocno personalna – niektórzy zaczynając studia, od razu rozpoczynają pracę, inni w trakcie studiów, a są tacy, którzy dopiero po studiach – na spokojnie – chcą porozmawiać z pierwszym pracodawcą. Wydaje mi się, że zaczęcie pracy czy stażu w trakcie studiów – jeżeli na to pozwalają – z pewnością da lepszy start po ich ukończeniu. Bo posiada się już chociażby najbardziej podstawową wiedzę kierunkową. Jest też drugi argument – być może praca w trakcie studiów powie nam, że wcale nie chcemy tego robić zawodowo albo nakieruje nas na rozwój w konkretnym obszarze. Jedno jest pewne – trzeba chcieć.

Podjęcie pierwszej pracy zawodowej

Aby nie marnować czasu, podjąłem posadę młodszego programisty w ostatnich dwóch semestrach stopnia drugiego, czyli ostatni rok studiów był dla mnie jednocześnie pierwszym rokiem na rynku pracy.

Pracodawca był na tyle uprzejmy, że uzależniał liczbę godzin pracy od tego, ile wolnego czasu miałem. Czasami był to pełen wymiar godzin, a czasami nie pracowałem w ogóle, na przykład w okresie sesji. Zdarzało się też, że siedziałem przy czymś dłużej, niż gdybym realizował pełen etat. Tak czy siak, zdobywałem pierwsze doświadczenie. I nie powiem – na początku się trochę bałem – czy dam radę, czy się nie zbłaźnię, podejmując się jakiegoś zadania i nie rozwiązując go i czy ta cała praca w ogóle będzie mi się podobała. Ale okazało się, że wszystko powoli szło do przodu.

Pierwsze zawodowe zadania

Sama praca była dość normalna – Klient zgłasza defekt w aplikacji, ja go reprodukuję, przeglądam kod, debuguję, naprawiam i dodaję fixa. Ciekawe było to, że przez rok nie natrafiłem na dwa takie same problemy, więc praca była dość różnorodna. Pisałem w dwóch technologiach – początkowo w jednej, potem w drugiej (nie równolegle).

Niestety – pierwsza z nich nie odpowiadała mi ze względu na brak jej zastosowania w nowych projektach, pojawiających się na rynku. W związku z tym nie czułem, że się rozwijam. To znaczy – uczyłem się, ale nabywałem tę wiedzę bez perspektywy na przyszłość. Dlaczego więc podjąłem się pracy w tym języku? Dlatego, że nie boję się wyzwań, a to wyzwanie dało mi jasno do zrozumienia, że nie lubię tej technologii. To jednak nie znaczy, że nie wyniosłem totalnie nic z okresu, w którym tworzyłem w pierwszej z tych technologii. Wręcz przeciwnie – pomału uczyłem się pracować w komercyjnym zespole, uczyłem się flow rozwiązywania problemów i masy innych istotnych drobiazgów.

Co zrobić dodatkowo?

Jeżeli ktoś jest już mocno zdecydowany i mówi sobie „tak – chcę iść w IT, chcę się w tym kierunku rozwijać i chcę w tym pracować”, to ważne jest też myślenie o zdobyciu dodatkowej wiedzy. Choćby dlatego, żeby dowiedzieć się, że być może nam się coś nie podoba. Żeby móc z czystym sumieniem powiedzieć „pisałem w tym języku, ale go nie lubię” albo „o tak – wreszcie znalazłem technologię, w której widzę siebie w przyszłości”. W związku z tym warto chwytać się każdego szkolenia i kursu.

Nawet teraz – pracując na aktualnym stanowisku – gdy tylko pojawi się darmowe szkolenie leżące w zakresie moich zainteresowań, to się na nie wpisuję. A to, czy się na nie zakwalifikuję, czy nie, to już inna kwestia – chciałem i próbowałem. Wydaje mi się, że dodatkowe poświadczenia zawsze są mile widziane w CV.

Przed lub w trakcie studiów warto też przeprowadzić research, jak aktualnie plasują się dane technologie na rynku pracy. To pozwoli nam odpowiednio wcześnie podjąć działania dokształcające.

Krok do tyłu, dwa do przodu

Po przepracowanym roku na swoim pierwszym stanowisku, obronionej pracy magisterskiej i krótkim odpoczynku, przyszedł czas na opuszczenie miasta, w którym studiowałem i pójście w świat. Mówiąc „świat”, mam na myśli przeprowadzkę do Gdańska. To tu zacząłem szukanie drugiej pracy. Wybrałem to miasto, z kilku powodów m.in. dlatego, że jest piękne oraz ma naprawdę sporo możliwości rozwoju.

Odbyłem kilka rozmów rekrutacyjnych i stanąłem przed wyborem:

  • mniejszego pracodawcy i stanowiska Młodszego Programisty, czyli tego, co chciałem w życiu robić
    lub
  • znacznie większej firmy, z większymi perspektywami i własnym rynkiem pracy na stanowisku Inżyniera ds. Testów i Analiz.

Postawiłem na to drugie, trafiłem do walidacji, zajmowałem się testami regresji, ale wkładałem w to całe serce. Zrobiłem niewielki krok w tył tylko po to, żeby udowodnić, że jestem człowiekiem ciężkiej pracy i po pół roku awansowałem na nowe stanowisko, wracając tym samym na ścieżkę programisty. Co mi to dało? Niewielką rozpoznawalność i początek własnej marki. Ale to też dowodzi, że nieważne, gdzie się trafi, należy dawać z siebie 101%, a to na pewno zaowocuje. Jak nie w nowych umiejętnościach i wiedzy, to w byciu zauważonym przez innych.

Czasu nie kupisz, więc go nie marnuj

Niesłychanie istotny w moim życiu był też jeden aspekt, który według niektórych, na pierwszy rzut oka, mógłby przeszkadzać w szybkim i intensywnym samorozwoju w kierunku IT.

Od około 10. roku życia dodatkowo trenuję. Pierwsze 10 lat, do zakończenia liceum, trenowałem lekkoatletykę, a konkretnie skok wzwyż. Wyniosłem z tej przygody wiele wspaniałych wspomnień, a nawet kilka tytułów Mistrza Polski. Wiedziałem, że jak pójdę na studia, to nie będzie już czasu na 6 treningów w tygodniu, więc oficjalnie zakończyłem tą przygodę na rzecz kształcenia wyższego. Ale, ze swoim usposobieniem, nie wytrzymałem zbyt długo, siedząc na tyłku i po niespełna pół roku zaczepiłem się nowego hobby, które towarzyszy mi do dziś od prawie 6 lat. Sportem, który mnie tak wciągnął, są koreańskie sztuki walki Taekwon-do.

Ale po co ja właściwie o tym piszę? Zawdzięczam bardzo wiele dziedzinie, jaką jest sport. Uprawiając go na wysokim poziomie, kształtowałem swój charakter, uczyłem się przegrywać, przyjmować przegrane i zmieniać porażki w zwycięstwa. Nie miewałem czasu wolnego, nie lubiłem go, był to mój wybór.

Takie podejście zaprowadziło mnie tu, gdzie jestem i będzie mnie prowadziło tak długo, jak tylko dam radę. Sport odświeża umysł, resetuje go i wzmacnia. Dobrze jest mieć miejsce, w którym nie nadwyrężamy mózgu do rozwiązywania zawiłych problemów, a wykorzystujemy głównie nasze ciało, bo to wyzwala dodatkowy potencjał.

Nie siedź tak, bo wilka dostaniesz

Podsumowując cały wpis – należy działać! Bazując tylko i wyłącznie na tym, czego wymaga od nas podstawa programowa, możemy nie być dobrze przygotowani do wejścia na rynek pracy. Zawsze warto zrobić coś więcej – nauczyć się czegoś poza programem czy odbyć szkolenie z technologii, która nas interesuje lub nie interesuje (takie też czemuś służą). To nie strata czasu, to jest czysty zysk, zysk niematerialny, nie podlegający inflacji, będący na czasie, którego nikt nie jest w stanie nam odebrać, zysk w postaci wiedzy.

***

Jeśli przygotowujesz się do pierwszej rozmowy w branży IT, przeczytaj porady rekrutera technicznego. A jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o ścieżkach kariery w branży IT, zerknij do innych artykułów naszych ekspertów.

4.6/5 ( głosy: 19)
Ocena:
4.6/5 ( głosy: 19)
Autor
Avatar
Cezary Pietruszyński

W Sii pracuje jako Software Engineer. Zajmował się walidacją w zespole regresyjnym, a aktualnie rozwojem i wdrażaniem narzędzi oraz tworzeniem testów automatycznych. Główny profil ukierunkowany pod C# i Python. Prywatnie sportowiec z 16-letnim stażem, z czego ostatnie 6 lat obracało się wokół Taekwon-do.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Może Cię również zainteresować

Pokaż więcej artykułów

Bądź na bieżąco

Zasubskrybuj naszego bloga i otrzymuj informacje o najnowszych wpisach.

Otrzymaj ofertę

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej na temat oferty Sii, skontaktuj się z nami.

Wyślij zapytanie Wyślij zapytanie

Natalia Competency Center Director

Get an offer

Dołącz do Sii

Znajdź idealną pracę – zapoznaj się z naszą ofertą rekrutacyjną i aplikuj.

Aplikuj Aplikuj

Paweł Process Owner

Join Sii

ZATWIERDŹ

This content is available only in one language version.
You will be redirected to home page.

Are you sure you want to leave this page?