PL
angle-down

Sii Polska

SII UKRAINE

SII SWEDEN

Dołącz do nas Kontakt
Wstecz

Sii Polska

SII UKRAINE

SII SWEDEN

top-image
Wstecz

Odkryj niezwykłą podróż Krzyśka po bezdrożach historycznego Jedwabnego Szlaku, który dzięki wsparciu z Programu Sponsoringu Pasji pokonał 1 900 km w wyścigu Silk Road Mountain Race

Krzysztof Miszewski, Software Engineer i Scrum Master w Sii Gdańsk, na co dzień pracuje przy projekcie Wordline, a po godzinach trenuje triatlon i jeździ na rowerze, pokonując wielokilometrowe trasy. W tym roku Krzysiek zdecydował się wziąć udział w Silk Road Mountain Race w odległym Kirgistanie, a na przygodę zdobył dofinansowanie w tegorocznej edycji Programu Sponsoringu Pasji. Zdany całkowicie na siebie i swoje umiejętności, w 12 dni pokonał blisko 1 900 km poprzez góry i bezdroża historycznego Jedwabnego Szlaku w Kirgistanie.

Skąd pomysł na udział w tak wymagającym wyścigu? Co dają Ci takie przygody?

Przejechałem już w życiu parę innych wyścigów, na początku zaczynałem od krótszych i mniej wymagających. Dzięki tym imprezom poznałem ludzi o tej samej pasji i wielu z nich wspominało o Silk Road Mountain Race. Ta trasa była owiana legendą jako jedna z najtrudniejszych tego typu, więc to była tylko kwestia czasu, żeby samemu się z nią zmierzyć! 😊 Zachęciła mnie również możliwość odwiedzenia dalekiego kraju i możliwość poznania kultury Kirgistanu.

Takie wyścigi pozwalają mi na całkowite oderwanie się od otaczającej rzeczywistości. Dzięki nim nabieram dystansu do wielu spraw. Moje jedyne zmartwienie to gdzie rozbić namiot lub gdzie przygotować jedzenie. Nie myślę o pracy, pieniądzach, zakupach, kredytach, stopach procentowych czy chociażby mediach społecznościowych. Jest to dla mnie dobry czas, by przewartościować swoje życie, spojrzeć na nie z innej perspektywy i docenić to, co mam. Na mecie Silk Road Race nie oczekiwałem żadnego medalu czy fanfar, dla mnie ważny był fakt, że mogłem wziąć w nim udział i go ukończyć.

Czym naprawdę jest Silk Road Mountain Race?

To jeden z najbardziej znanych ultra wyścigów w formie unsupported bikepacking race, gdzie uczestnicy są zdani tylko na siebie i okazjonalnie na komercyjnie dostępne usługi. Wyścig odbywa się wzdłuż dawnego Jedwabnego Szlaku, gdzie łącznie do pokonania jest około 1 900 km przez sześć przełęczy o wysokości 4 000m n.p.m. Ta trasa jest trudna z paru względów: duże przewyższenia (37 km), długie odcinki bez żadnej cywilizacji oraz wysokie różnice temperatur: -15 °C na szczytach i 40 °C w dolinach. Startując w wyścigu, musiałem być przygotowany na każde warunki pogodowe, także śnieg, wiatr i ulewy. To wszystko sprawiło, że pakowanie było jeszcze trudniejsze. Musiałem pomyśleć o wszystkim, co pomoże mi przeżyć w tak ciężkich warunkach, odpowiedniej odzieży, jedzeniu oraz noclegu.

O trudności wyścigu świadczy liczba osób, która jest w stanie go ukończyć: w zeszłym roku ze 110 startujących tylko połowa dotarła do mety na czas.

Wyobrażam sobie, że trzeba długo trenować przed takim wyzwaniem.

Na tego typu wyprawach pokonuje się około 160 km dziennie ze sporymi przewyższeniami, dlatego już dużo wcześniej trzeba zacząć wybierać się na podobne, kilkudniowe wyprawy. Warto wtedy też przetestować sprzęt, który planujemy zabrać ze sobą na docelową imprezę. Przed samym wyjazdem trzeba sprawdzić dosłownie wszystko: czy wygodne siodełko faktycznie jest wygodne po paru dniach jazdy, czy nasze spodenki nas nie ocierają lub czy potrzebujemy bardziej zróżnicowanego pożywienia na trasie.

Ja trenuję jazdę na rowerze od około 7 lat, chociaż nie ograniczam się tylko do treningów rowerowych, robię też treningi biegowe i pływackie, ponieważ przygotowuję się również do triathlonów. Po sezonie triathlonowym skupiłem się wyłącznie na rowerze górskim: wsiadałem na niego co drugi dzień i robiłem długie podjazdy w każdy weekend.

Jak wygląda technicznie taki wyścig?

W wyścigu można wystartować solo lub w parze, ja zdecydowałem się jechać sam. Oczywiście przez jakichś czas można jechać razem z losowo spotkanymi uczestnikami, ale nie można ze sobą współpracować.

Jeżeli chodzi o ekwipunek, każdy ma inną strategię, dobre przygotowanie to jeden z elementów tego wyścigu. Ja zabrałem ze sobą namiot, ale spałem też w paru komercyjnych miejscach dostępnych na trasie. Potrzebny był moment, by odetchnąć, móc wziąć prysznic i podładować sprzęt.

Taki wyścig oznacza samotne godziny na dzikim pustkowiu. Jak sobie z tym radzisz, jakie myśli przychodzą wtedy do głowy?

Niestety często myśli bywają trudne, szczególnie po kilku dniach, gdy dociera zmęczenie i do tego dochodzą trudniejsze warunki pogodowe. Najczęściej pojawiającą się myślą jest: „co ja tu robię i po co mi to wszystko?” W takich momentach najważniejsze to pamiętać, po co się zdecydowało na wyścig i mieć świadomość, że warunki na pewno się poprawią i ten chwilowy dołek minie. Wiem, że wtedy znowu będę mógł się cieszyć wolnością, pięknymi widokami i przygodą.

Poza tym piękno tych wypraw polega na tym, że człowiek głównie skupia się na tym, by pedałować dalej, pokonać kolejny szczyt, zaplanować pożywienie i nocleg na kolejny dzień czy odcinek… I tak mija kilometr po kilometrze, godzina za godziną, aż w końcu docieramy do mety. Czasami w trakcie jazdy lubię też posłuchać muzyki, podcastów lub audiobooków, odciągają mnie one od wszystkich złych myśli.

Co było najtrudniejsze w „codzienności” wyścigu?

Organizator słynie z tego, że układa trasę tak, by, delikatnie mówiąc, nie była „zbyt łatwa” i uczestnicy dobrze ją zapamiętali – zarówno pod kątem piękna otaczającej przyrody, jak również codziennego zmagania z pogodą i elementami trasy. Każdy dzień miał w sobie coś trudnego lub wyjątkowego i cała zabawa polegała na bieżącym pokonywaniu trudności, które napotykaliśmy. Na pewno niełatwe było wsiadanie każdego kolejnego dnia na rower, o bladym świcie, z bolącym tyłkiem, który nie do końca chciał pogodzić się z ponownym kontaktem z siodłem. 😉 Jednak wraz z upływem kilku godzin i kilometrów organizm ponownie wkraczał w tryb jazdy i przestawał się buntować.

A miałeś chwile prawdziwego zwątpienia, że już chciałeś wracać?

Nie było takich momentów, ale miałem dwa duże kryzysy. Pierwszy – zaraz pierwszego dnia, kiedy byliśmy po bardzo trudnej wspinaczce na najwyższy szczyt całej trasy (4 165m), gdzie od około 3 500m n.p.m zaczęło się wpychanie roweru po wielkich i luźnych kamieniach, które zajęło mi około sześciu godzin. Raczej nie byłem na to przygotowany już pierwszego dnia. Zjazd później nie był w sumie łatwiejszy, trasa nie była przejezdna i polegała na pchaniu roweru, tym razem w dół. Gdy już udało się w końcu jechać, zrobiłem głupi błąd (chyba już przez zmęczenie – wystartowaliśmy o północy i była to już ok. 15-16 godzina jazdy), nacisnąłem niespodziewanie przedni hamulec i przeleciałem przez kierownicę. Trochę się poobijałem, uszkodziłem rower i poczułem, że mam dosyć atrakcji jak na pierwszy dzień. Nie patrzyłem wtedy optymistycznie na kolejne. Jednak był on wyjątkowo wymagający w porównaniu do reszty trasy. Drugiego dnia wstałem z nowymi siłami i dzień wyglądał zupełnie inaczej, jechałem dalej!

Drugą sytuację kryzysową miałem już w drugiej połowie trasy. Atrakcją tego dnia miał być podjazd na Tosor Pass, ok. 3800m n.p.m. Organizator w opisie trasy przestrzegał przed tym fragmentem, zwracając uwagę na bardzo silne wiatry wiejące w tej okolicy. Wydawało mi się, że jestem psychicznie przygotowany, skupiłem się na podjeździe tej przełęczy, jednak ten wypadł zaskakująco gładko, szczególnie w porównaniu z jego opisem. Wiatr wiał, ale było to do zniesienia. Gdy byłem na szczycie, byłem w super formie psychicznej i zacząłem rewidować swoje plany na ten dzień: wydawało mi się, że przejadę dużo więcej, niż pierwotnie zakładałem. Moja radość jednak była przedwczesna, bo cała zabawa z pogodą zaczęła się dopiero na zjeździe. Z każdym metrem w dół wzmagał się wiatr, który wiał oczywiście w twarz. Na początku miałem nadzieję, że wraz ze spadkiem wysokości wiatr będzie się uspokajał, jednak było wprost przeciwnie. Na zjeździe miałem prędkość ok. 10km/h przy aktywnym pedałowaniu – bez tego rower ledwo jechał pomimo dużego nachylenia. Cała moja walka z wiatrem trwała ostatecznie około 7 godzin, byłem po niej kompletnie wyczerpany i zrezygnowany. Pomimo pięknych widoków nie udało mi się nimi cieszyć – cały czas wyczekiwałem momentu, kiedy wiatr się skończy. To był mój błąd, zabrakło mi tego dnia cierpliwości i umiejętności akceptowania warunków, takich, jakie są, co jest bardzo ważne podczas tego wyścigu i co powinienem już wiedzieć. Tego dnia przejechałem ostatecznie dużo mniej, niż początkowo planowałem. Położyłem się spać i był to chyba pierwszy moment, w którym zacząłem odliczać dni i kilometry do końca.

Po 12 dniach dojechałeś, zgodnie z planem. Jakie miałeś uczucia na mecie?

Na początku są wielka radość i ulga! A chwilę potem lekkie niedowierzanie i coś w rodzaju smutku, że ta przygoda właśnie się skończyła. Najgorzej jednak jest kilka godzin i dni po, gdy człowiek już odpocznie i zaczyna mu brakować tego prostego życia, i trudno jest mu się odnaleźć w cywilizacji i „normalnym” życiu.

Serdeczne gratulacje, to naprawdę brzmi jak niesamowita przygoda! Czy Twoja praca w Sii łączy się w jakikolwiek sposób z Twoją pasją sportową?

Dzięki mojej pasji do sportu nauczyłem się dobrze zarządzać swoim czasem – codziennie muszę łączyć trening z pracą i obowiązkami rodzinnymi, nie mogę sobie pozwolić na marnowanie czasu na niepotrzebne rzeczy, jak bezproduktywne spotkania czy zadania. Staram się eliminować takie elementy z pracy własnej i mojego zespołu.

Jazda na rowerze pomogła mi również ze zmianą myślenia o projektach do zrealizowania: nie myślę o projekcie jako przerażającej całości, tylko jak o trasie rowerowej. 😊 Staram się rozbijać te dwie rzeczy na mniejsze części: projekty na poszczególne zadania, a wyścigi na odcinki do przejechania. Dzięki temu znam swój plan działania i wiem, że krok po kroku osiągnę swój cel. Dodatkowo nauczyłem się, że w górach pogoda jest nieprzewidywalna i w jednej chwili może nas złapać wichura, by zaraz potem zaświeciło słońce. Świadomość, że po deszczu zawsze przychodzi słońce, pozwoliła mi przestać przejmować się przejściowymi kryzysami w pracy.

W wyścigu wziąłeś udział dzięki współfinansowaniu z Programu Sponsoringu Pasji. Jak oceniasz tę współpracę?

Cieszę się, że dzięki Programowi być może zarażę swoją pasją innych pracowników Sii. Ponadto oczywiście wsparcie finansowe z Programu okazało się niezwykle pomocne: zarówno sam udział, jaki i przygotowania, w tym zakup odpowiedniego sprzętu pochłaniają sporo środków, także jestem bardzo wdzięczny, że miałem możliwość otrzymać wsparcie ze strony Sii i Programu Sponsoringu Pasji.

Jeśli i Ty chcesz realizować swoje sportowe marzenia dzięki wsparciu Programu Sponsoringu Pasji, aplikuj i dołącz do naszego zespołu!

Może Cię również zainteresować

Änderungen im Gange

Wir aktualisieren unsere deutsche Website. Wenn Sie die Sprache wechseln, wird Ihnen die vorherige Version angezeigt.

This content is available only in one language version.
You will be redirected to home page.

Are you sure you want to leave this page?

Einige Inhalte sind nicht in deutscher Sprache verfügbar.
Sie werden auf die deutsche Homepage weitergeleitet.

Möchten Sie fortsetzen?